8 X 2017 - RÓŻANIEC MIESZKA W MOJEJ KIESZENI

8 X 2017 r. KATEDRA
ks. prob. dr Waldemar Klinger

RÓŻANIEC MIESZKA W MOJEJ KIESZENI
HOMILIA W ROKU „A”
NZ XXVII

Święty Jan Maria Viane’y to niezwykły kapłan żyjący
w pierwszej połowie XIX w. w małej wiosce Ars, położonej w środkowej Francji. Dzięki swemu głębokiemu rozmodleniu i surowej ascezie - jaką praktykował ten kapłan - potrafił kruszyć najtwardsze ludzkie serca i to nie, bynajmniej, mocą mięśni czy krzyku, ale mocą miłości sprawowanego sakramentu pokuty. W konfesjonale zasiadał św. Jan po kilkanaście godzin dziennie, spowiadając przybywających grzeszników dosłownie z całej Francji.

Św. Jan miał też dar oglądu nieba i piekła. Pan Bóg dał mu łaskę widzenia, które dusze są zbawione, a które potępione. Pewnego dnia przybyła do niego pewna dystyngowana dama dworu z samego Paryża. Kobieta ta -głęboko religijna - chciała się dowiedzieć, czy jej mąż – wysoko postawiony dygnitarz państwowy, który popełnił samobójstwo - jest zbawiony, czy też potępiony. Przez wiele lat dręczyła ją i prześladowała myśl, że jej ukochany mąż mógłby być potępiony. Św. Jan Vianey uspokoił ją słowami: Twój mąż jest zbawiony. Zdumionej kobiecie przypomniał wydarzenie z jej życia i życia jej męża, kiedy byli jeszcze narzeczonymi. Przypomniał ich narzeczeńskie spacery i ich żarliwe rozmodlenie i jak polnymi kwiatami ozdabiali przydrożne kapliczki Maryjne oraz to, jak przed nimi gorliwie się modlili. Kontynuował św. kapłan: Pomiędzy mostem, z którego twój mąż rzucił się w nurt Sekwany, a taflą wody, która odebrała mu życie, Najświętsza Maryja Panna wyjednała mu dar żalu doskonałego. Nie mógł już odwrócić tego, co zrobił, ale szczery, głęboki żal otworzył mu bramy Nieba poprzez ogień czyśćcowy.


Najmilsi! To świadectwo świętego - spisane przez hagiografów - pokazuje jak wielką moc ma nie tylko szczery żal, ale z jak ogromną wspaniałomyślnością potrafi odwdzięczyć się Maryja tym, którzy zawierzyli jej swoje życie, choćby po latach niewiele z tego zawierzenia pozostało. To wydarzenie możemy - jak żywo - skomentować słowami, które Maryja musi wypowiedzieć do swojego Syna stając w obronie grzeszników: Spójrz mój Synu i to jest też mój syn, a to jest moja córka. Czy nie znajdziesz dla niego, dla niej miejsce w Twoim domu?
I czy Boski Syn na tak korną prośbę swojej Matki może nie zareagować i odmówić Jej? Taka postawa przypomina doskonały żal Dobrego Łotra - umierającego wraz
z Chrystusem – i zarazem ogromną łaskę, jaką obdarza Bóg grzesznika, który szczerze szuka nawrócenia.

W licznych objawieniach ostatnich dwustu lat Maryja - zawsze z różańcem w rękach - prosi swoje dzieci, a więc i nas o tę różańcową modlitwę, o ducha nawrócenia i przemiany życia. Ale możemy się pytać samych siebie: Czy prośba Maryi zostanie wysłuchana? Czy nasza Orędowniczka będzie miała się czego „uczepić” w naszym życiorysie, gdy będzie chciała nas przedstawić swojemu Synowi?

Dlatego, siostry i bracia, chwyćmy za różańce! Chociaż różaniec w kościołach jest odmawiamy przez cały rok, to dopiero od czasów papieża Leona XIII w tradycji utarło się odprawiać - w uroczystej formie - tę kontemplacyjną modlitwę szczególnie w miesiącu październiku. Warto przypomnieć, że modlitwa różańcowa sięga czasów św. Dominika, a więc przełomu XII i XIII wieku. To właśnie św. Dominik jest najczęściej kojarzony z wprowadzeniem tej modlitwy do powszechnego odmawiania. A samo słowo różaniec należy kojarzyć z kwiatem róży, który od wieków jest symbolem Najświętszej Maryi Panny. Do niedawna układ 150 zdrowasiek odmawianych w trzech częściach nawiązywał do 150. psalmów wielbiących wielkie dzieła Boże. To tak, jakby każda odmówiona Zdrowaśka – róża, była złożona u stóp Maryi.

Św. Jan Paweł II w 2002 r. wprowadził dodatkową część różańcową: tajemnice światła. Można by rzec, że te tajemnice różańcowe - tajemnice światła - stały się testamentem św. Jana Pawła II, który złożył w nasze ręce i serca.
Dla tych osób, które codziennie sięgają po różaniec nie trzeba wiele tłumaczyć. Ci doskonale wiedzą, jaką siłą i mocą jest obdarzona modlitwa Anielskiego pozdrowienia. Wystarczy, że kochają Maryję i są przez nią kochani i chcą z Nią o tej miłości rozmawiać, chcą tę miłość kontemplować, chcą ją poprzez swoje rozmodlenie zgłębiać.
Natomiast tym, którym trudno pojąć fenomen różańcowego rozmodlenia, którzy ostatni raz mieli w swoich rękach różaniec w wieku dziecięcym, bądź nie mieli go jeszcze w dłoniach wcale. chciałbym przekazać pewną prostą myśl:

Różaniec to najbardziej absorbująca forma modlitewna, ponieważ zajmuje modlącego się człowieka w trzech wymiarach: manualnym, werbalnym i kontemplacyjnym.
Tylko modlitwa różańcowa absorbuje człowieka manualnie – w rękach należy trzymać różaniec i przesuwać poszczególne paciorki, chociaż nie jest to w tej modlitwie najbardziej istotną sprawą.
W wymiarze werbalnym po wielokroć wypowiadana modlitwa „Zdrowaś Maryjo..” jest wyniesieniem naszej ludzkiej natury aż po bramy samego Nieba. Dlatego usta nasze, które wypowiadają w modlitwie różańcowej 50 razy pozdrowienie Anielskie, prowadzą do zanurzenia siebie w Miłości Maryi Panny i Jej Syna.

I tutaj dochodzimy do istoty różańcowego rozmodlenia – do kontemplacji. Kontemplacja to moment,
w którym pozwalamy mówić Bogu do nas, a zarazem zaczynamy Go słuchać. Kontemplacja różańcowego rozmodlenia to odnalezienie swojego życia, swojej codzienności na drogach życia Maryi, prowadzącej zawsze do swego Syna - Zbawiciela.

Wielu może się pytać: Jak znaleźć czas w swoim życiu na taką formę modlitwy? Pewną podpowiedzią mogą być słowa bł. Ruperta Mayer'a (23 I 1876 – 1 XI 1945), który mawiał: W ciągu dnia mamy wciąż „puste minuty”, które trzeba starać się dobrze wykorzystać. Niech i dla nas te słowa błogosławionego będą zachętą, by na powrót odnaleźć, odkryć modlitwę różańcową: w drodze do i z pracy, w drodze do szkoły, w czasie spaceru i przy spełnianiu różnorakich obowiązków. Zawsze jest czas, by chociażby na palcach dłoni uwielbić Maryję. Niech różaniec stróżuje w naszej kieszeni, a wtedy możesz być pewny, że i Maryja nigdy nie zapomni o tobie, jako o swoim dziecku.

Przed laty oglądałem kryminalny film pt. Nie jesteśmy aniołami [We're No Angels]. Główna rolę grał w nim min. Robert de Niro i Sean Penn. Zwieńczeniem tego filmu była parosekundowa sekwencja pobudzająca do głębszej refleksji. Otóż, główny bohater, jako przestępca, chciał uciec z USA do Kanady. Granica była szczelnie pilnowana. Jedyną okazją była katolicka procesja, która raz w roku przekraczała tą granicę, z wielką figurą Matki Boskiej. W wyniku splotu okoliczności i zagmatwanej akcji figura ta, a wraz z nią kilkuletnia dziewczynka, wpadła do potężnej rzeki. Główny bohater – przestępca, zamiast wykorzystać zamieszanie i uciec przez otwartą granicę - rzuca się w nurt rzeki, by ratować tonącą dziewczynkę. Sytuacja wydaje się beznadziejna. W głębokich wodnych czeluściach rzeki, trzymając jedną ręką opadającą na dno rzeki dziewczynkę, uchwycił się - w pewnym momencie - dłoni cudownej figury Matki Boskiej, która, wykonana z drewna, wypływał na powierzchnię wody. I ten kadr z wspomnianego filmu towarzyszy mi od lat. Człowiek, uczepiony dłoni – ręki Matki Boskiej, nie może utonąć. Nawet – niechybnie - idąc na dno życia, jeżeli uczepi się kurczowo dłoni Matki Bożej – to Ona nie ma wyboru – musi go wyciągnąć na powierzchnię życia, życia w łasce Bożej i pojednaniu z bliźnimi.
Ale ilu z nas zdoła rozpoznać, w czeluściach życiowej otchłani, kochającą dłoń Matki i Ją w porę uchwycić? Amen.

Do góry